-Umówiłem się z kolegą, że w piątek, pojedziemy na Odrę na dwa dni - zaczyna swoją opowieść Mariusz Drogoś z Lubina - W nocy, ze środy na czwartek, tak lało i grzmiało, później zaś było tak gorąco, że nie dało się spać. Postanowiliśmy przełożyć wyjazd z godziny 12 na 14, ale zamiast się
pakować, buszowałem po necie i sprawdzałem pogodę, oglądałem wiadomości i to, co widziałem, nie napawało optymizmem – noc z silnymi burzami, ulewy i gdyby było tego mało, całą sobotę miał padać deszcz. Nie miałem ochoty siedzieć w deszczu i jechać na noc na ryby, gdzie mam pewną burzę i ulewę, więc przed godz. 14, napisałem do kolegi, że sobie odpuścimy i pojedziemy innym razem, ale kolega był tak ''napalony'' na wędkowanie (w tym roku, był tylko raz na rybach, w kwietniu, więc się mu nie dziwię), że nie odpuścił i w końcu się zgodziłem. Co tu robić – pomyślałem. I zrodził mi się w głowie mały plan, a mianowicie: gdy zacznie się zbliżać burza i deszcz, zaczniemy wszystko chować do auta, zostaną tylko wędki, a na sobotę pogoda się nie sprawdzi i padać nie będzie. No to się szybko spakowałem, odwiedziłem po drodze, m.in. sklep wędkarski, kupiłem zanętę, robactwo, świetliki, itd., i ok., godz. 16, byłem pod kolegi domem. Na miejscu, byliśmy przed godz. 17, patrzę, a na odcinku Odry, gdzie jest bardzo duża presja, po raz pierwszy, nie widzę żadnego wędkarza. Nie trwało to jednak zbyt długo. Wędkarze zaczęli pojawiać się, jak grzyby po deszczu. Jeśli dobrze się doliczyłem, to kolejno, było zajętych 13 ostróg, a my centralnie w środku, 6 główek przed nami zajętych, oraz tyle samo za nami - kontynuuje Drogoś- Do świtu, nie liczyłem na nic specjalnego, ewentualnie jakiś nocny leszczyk do 50 cm mógł się uwiesić na końcu zestawu – wiele razy tutaj nie byłem, ale zauważyłem, że na tym odcinku Odry, taki scenariusz, jest „pisany” niemal zawsze. Dobra, zestawy do wody i… „standardzik” zaczyna się powtarzać niemal od razu, tj. łowienie na co innego, niż kukurydza nie ma sensu, gdyż krąpiki i kiełbie, obskubują z haczyka przynętę. Na jeden kij, poszła ukleja, z myślą o sandaczu, sumie, a na drugi kij, poszła kukurydza. Do wieczora, złowiliśmy kilka małych krąpików (20+ cm), podobnej wielkości leszczyka, klonka (rozmiar zarybieniowy) oraz certę 27 cm. Gdy już się ściemniło i zaczęło się na zachodzie błyskać, kolega złowił 47 cm leszcza – a więc nadal standardowo. Niepokoił mnie natomiast, ciągle podnoszący się poziom wody, więc się przenieśliśmy bliżej „podstawy” główki, gdzie było trochę wyżej. W międzyczasie, usmażyliśmy sobie kiełbaski na ognisku, zjedliśmy „kolację” i pozostało nam czekać na deszcz, bo burza była już coraz bliżej. W końcu, w powietrzu, dało się wyczuć nadchodzący deszcz, więc wcześniej opracowany plan, wdrożyliśmy w życie i wszystko spakowaliśmy do auta, zostały tylko wędki. Ufff, ledwo zdążyliśmy wsiąść do auta i zaczęło padać. Najpierw lekko, ale później, nadeszła prawdziwa ulewa, burza znalazła się nad nami, a do tego, dołączył jeszcze mega porywisty wiatr, jakiego jeszcze nigdy nie widziałem. Pierwszy sukces jest – plan się powiódł w 100% - leje, a nic nie jest mokre, teraz tylko czekać, aż to wszystko przejdzie. Chwilę pogadaliśmy, ''poobserwowaliśmy'' pioruny i nawet nie wiem kiedy, zasnąłem.Budzę się po 2, patrzę: księżyc świeci, nie pada, wiatr ucichł, burzy już nie ma. Jest super, jeszcze chwilę śpię i przed godz. 3, wychodzę z auta, biorę, co potrzebne i idę na ostrogę. Woda przez noc, podniosła się o kolejne „grube” centymetry i większość ostrogi, była już pod wodą, ale na szczęście, po niedługim czasie, woda zaczęła szybko (jak na ten odcinek rzeki) opadać i mogłem wrócić na miejsce, gdzie siedziałem poprzedniego dnia. Biorę jednego feedera do ręki, aby go przerzucić i… nie ma żadnego oporu, wszystko urwane, a na kołowrotku, brakuje wiele metrów żyłki. Był to zestaw, z ukleją na haku. Gdy się zrobiło widno, dołączył do mnie kolega i to, co zobaczyliśmy, bardzo mi się nie spodobało – woda zupełnie zmieniła kolor, była brązowa, jak kawa z mlekiem i zastanawiałem się, czy w ogóle zanotujemy dziś jakieś branie i czy w takim razie, jest sens siedzieć. Oczywiście nie mieliśmy zamiaru się ''zwijać'', chociażby dlatego, że nawet w takich warunkach, jest większa szansa złowienia ryby, niż byśmy siedzieli w domu.Z rana, było naprawdę zimno, więc poszedłem do auta po kołdrę, rozłożyłem fotel i się nią owinąłem – to było to. Z upływem czasu, robiło się coraz cieplej , deszczowe chmury wisiały nad nami, ale miałem takie przeczucie, że padać nie będzie. Tutaj, „standard” się skończył, porannych brań nie było, być może przez to, że, jak już wcześniej wspomniałem, płynęła „kawa z mlekiem”. Zmiany przynęty nic nie dawały, więc przed godz. 6, postawiłem wszystko na jedną kartę – założyłem 3 ziarna kukurydzy i posłałem zestaw tak daleko, jak było to tylko możliwe. Minęło kilka minut i widzę, jak kij powoli zaczął się uginać – wyglądało to tak, jakby zestaw złapał płynące z nurtem krzaki.Podszedłem do wędki, wziąłem do ręki i czuję, jak to COŚ, jest ciągnięte przez nurt z taką siłą, że nie jestem w stanie, podciągnąć tego w swoją stronę. W końcu, zaczynam bardzo powolne pompowanie i w pewnym momencie, czuję 2 lekkie szarpnięcia, a po nich zaczął się dość długi, ale powolny odjazd i szczerze mówiąc, nie wiedziałem, czy to ryba, czy to jakieś duże ''krzaczory'', które „dostały” silniejszego nurtu, bo nie pasowało mi to, że nie dułem ryby, tylko jakiś tępy opór.Spojrzałem na kołowrotek, a w nim był już tylko kończący się podkład, więc przytrzymałem jeszcze mocniej to COŚ, ze skutkiem i zacząłem pompować do siebie. Gdy wyprowadziłem tą niewiadomą na spokojniejszą wodę, to pomimo braku jakichkolwiek oznak, że to ryba, wiedziałem, że mam na kiju jakiś piękny okaz, gdyż jeszcze nic, co mi się zaczepiło, nie trzymało się tak dna. Nie miałem pojęcia, jaki to jest gatunek, ale powoli odzyskiwałem kolejne metry żyłki i gdy ryba była już 3-4 metry od brzegu, koszyk ugrzązł w kamieniach. Próbowałem jakoś go odczepić, podszarpywałem lekko i nic, w końcu dałem rybie luz i… ufff, nie urwała się, jest nadal na końcu zestawu. W końcu udało się - koszyk wyszedł z kamieni i po raz pierwszy, udało mi się nieznacznie oderwać rybę od dna. Nadal nie miałem pojęcia jak to ryba, więc niepewność była ogromna, ale w końcu, udało mi się ją podnieść na tyle, aby zrobiła wielki plusk. To wystarczyło abym wiedział, co mam na końcu zestawu – to brzana, ogromna! Od razu myśl - a gdzie te odjazdy, po doholowaniu jej do brzegu?
Komentarze